O wzajemnej miłości.

Nic tak światu nie obrzydza zakonników, jak ich wzajemna niezgoda, podział na różne stronnictwa.

(S. Ignat. apud Bart.)
  O ile nie szuka, o tyle na szacunek zasługuje miłośnik cnoty, dopóki się o nią troszczy. Gdy od niej odstapi, słusznie odbiera pogardę jako nagrodę. 
To nie zakon, ale nie wiadomo co, jeśli szczera miłość nie łączy tych, których ściśle połączyło jedno powołanie, jedna reguła, jeden cel. Tam nie ma pielęgnowania cnoty, ale niszczenie.
Promienie Słońca, gdy zbiegną się w jeden punkt, mocno grzeją, ale gdy są rozproszone, takiej siły nie mają. Jakiej korzyści duchownej spodziewać się można tam, gdzie co jeden zbuduje, to drugi zniszczy?
Lepszy przykład obowiązani są dawać ci, których powołanie postawiło na wydatniejszym miejscu. Nie nakłonią do cnoty ci, którzy sami jej pilnie nie strzegą: dobrze mówić, a źle czynić, to znaczy z pogardą do tego, co się mówi, odnosić, jak najgorzej usposabiać.