O hojności.

Kto ma być wyniesiony na wyższe stanowisko, ten zwykle i ma większe powodzenie w szerzeniu chwały Bożej.

(S. Ignat. apud Bartol. l. 1)
  Bardzo nagannym jest postępowanie rodziców przeznaczających do stanu duchownego te z swoich dzieci, którym natura odmówiła urody lub zdolności. Jest to, razem z Kainem, gorszą rzecz składać Bogu na ofiarę. 
Najlepsza cząstka należy się Najlepszemu. Nie łaskę, ale gniew ściągnie na siebie, kto chromego lub ślepego ofiaruje na służbę Bogu. Bożemu Majestatowi wyrządza się wielką zniewagę, gdy go się czci jakąś lichotą.
Hojnym jest Bóg, ale dla hojnych. Rodzina na tym nic nie straci, z jej blasku ani odrobiny nie ubędzie, gdy się Bogu najlepsze, najzdolniejsze z dzieci poświęci. Tak stracić zyskiem jest, bo ani sposobów Bogu nie zbraknie, ani dobroci, aby za datek dla siebie, nagrodził sowicie, ze znaczną nawiązką.
Świętokradzkimi łupieżcami kościelnych dochodów są ci, którzy nie chcą sami służyć, ale chcą żeby im służono, którzy myślą nie o uświęceniu, ale o utuczeniu się przy ołtarzu. Wełny, nie owiec, siebie, nie Boga szukają. Jakaż takich nagroda, ach! Co mówię, jakaż ich kara nie czeka?