Prześladowanie, im jest silniejsze, tym bardziej utwierdza w cnocie, tak samo, jak silniejsze wiatry zmuszają niejako drzewo, aby głębiej zapuszczało w ziemię korzenie. Ono nas czyni bacznymi, zwraca naszą uwagę, aby się w nas coś nie znajdowało, co by na prześladowanie słusznie zasługiwało. Ciągłe względy ludzkie i ogólny poklask łatwo umysł nadymają i czynią niepamiętnym na obowiązek. Dobrze, Panie, żeś mnie poniżył1. Gdy świat nas nienawidzi, wyświadcza nam wielkie dobrodziejstwo: bo daje nam sposobność do zasługi, hartuje naszą cnotę, podaje powód do niemiłowania siebie, owszem do gardzenia sobą. Jeśli nie mamy żadnej nadziei w ludziach, jesteśmy zmuszeni położyć całą nadzieję w Bogu. Gdy spostrzegamy, że ludzie patrzą na nas z niechęcią, tym samym otrzymujemy napomnienie, abyśmy się starali zasługiwać na względy Boga.